Jacek Świgulski
malarstwo / rysunek

ENG

Galeria CKiS, Centrum Kultury i Sztuki, Skierniewice, Na elipsie intymności - wystawa malarstwa i rysunku

WNIKLIWY KOMENTATOR

 

Postać ludzka ma w sztuce pozycję uprzywilejowaną. Od samego początku za jej sprawą artysta mógł analizować kondycję człowieka, komentować aktualną sytuację społeczno-polityczną, działać w służbie propagandy lub po prostu uzewnętrzniać własne niepokoje i spostrzeżenia. Krótko mówiąc, mógł wyrażać zarówno to, co uniwersalne, jak i jednostkowe. Jacek Świgulski od samego początku wykorzystuje możliwości, jakie niesie ze sobą sylwetka człowieka – jej siłę ekspresji, dramatyzm tkwiący w fizyczności i jej metaforyczny potencjał. Aspekty te, wspomagane odważnym użyciem koloru i uproszczeniem formy, stają się narzędziem analizy tego, co dla oczu nie zawsze widoczne – świata wewnętrznego – dążeń, rozterek, konfliktów i spełnień. Płótna zasiedlają personifikacje stanów psychicznych – od pokręconych i zdeformowanych, po płynne i harmonijne – przybliżające nam momenty wzmożonej samoświadomości lub też zapomnienia.

 

W swoim malarstwie łódzki artysta często przedstawia to, co w życiu ulotne, chwile, których wagi zazwyczaj nie zauważamy skupieni na celach, które musimy osiągnąć, zapatrzeni w przyszłość, wiecznie antycypujący. Tymczasem najważniejsze rozgrywa się tu i teraz, po części zwyczajnie w naszym aspekcie biologicznym czy wręcz komórkowym, ale również w kolejnych sekundach/minutach/godzinach, które moglibyśmy celebrować, gdybyśmy choć na moment docenili to, co mamy, albo kim jesteśmy. Taką wymowę zdawały się mieć prace z lat 2009-2010 zaprezentowane podczas wystawy (Po)Gadanie, gdzie Świgulski skupił się na kwestii relacji międzyludzkich, oddając atmosferę niezobowiązującej konwersacji, pełnej przejęzyczeń i niedomówień, ale też – za sprawą podzielonych płócien –  wydobywając pokłady samotności rezydujące w chwilach wspólnego przebywania. „Razem to nowa samotność” – chciałoby się rzec, wykorzystując tytuł popularnej w pewnych kręgach płyty Donnachy Costella („Together is the New Alone”), wypełnionej pełnym emocji glitch ambientem. Mogłaby służyć jako soundtrack do niektórych obrazów, a jej tytuł sprawdziłby się jako motto wystawy. Jest coś w sylwetkach umieszczonych na tych płótnach, co przypomina nam, że skoncentrowani na sobie, własnych przeżyciach i dążeniach, wsłuchani we własne myśli i słowa, zapominamy wysłuchać innych. Ileż to razy dane nam było toczyć rozmowę, w której każdy forsował własną narrację, zdając się nie zwracać uwagi na to, co mówi druga strona. Nie zmieniły się przecież podstawowe tezy zawarte w dziele Ericha Fromma „O sztuce miłości”. Wciąż bowiem największe deficyty obserwujemy w zakresie wymiany uczuć czy też po prostu empatii. Mimo nieustannych porażek na polu uczuciowym, nadal najwięcej czasu poświęcamy innym sprawom (w szczególności dobrom doczesnym), a nie udoskonalaniu naszych relacji z innymi.

 

Samotność współczesnego człowieka wyzierała też z prac powstałych w 2011 r., pokazanych w przestrzeni Galerii Nowej w Łodzi na wystawie „Czarno-biało-czerwone”. Umownie potraktowane sylwetki kobiece na tle składającym się z wielkich płacht gazet oraz naznaczone drukiem gazetowym głowy stanowiły jakby komentarz do odrętwienia natłokiem informacji, mnogością komunikatów wzajemnie znoszących się lub wzmacniających. „Głowy”, pozbawione rysów twarzy, podzielone na pola, wypełnione wyrazistymi pociągnięciami pędzla, wydawały się zabandażowane – nieme i ślepe – otumanione. Był to więc, w znacznej mierze, obraz człowieka zagubionego „między słowami”, wypłukiwanego intelektualnie przez strumień doniesień medialnych oraz kolejne akapity zawiłych tłumaczeń, interpretacji, różnych wykładni pojmowania rzeczywistości. W tym kontekście uproszczone, niedopowiedziane sylwetki nakierowywały na poszukiwanie jakiejś ukrytej treści, sedna sprawy, zgodnie z zasadą „mniej znaczy więcej”. To zresztą określenie pasujące do całej twórczości Jacka Świgulskiego.

 

Umiar jest drugim – zaraz po wyczuciu kolorystycznym – najlepiej wykorzystanym środkiem wyrazu w arsenale artysty. W kontakcie z tą twórczością nigdy nie dostajemy za dużo. Raczej skazywani jesteśmy – jak w dobrej restauracji – na odrobinę zdrowego niedosytu. To kulturalne traktowanie widza, z poszanowaniem jego potencjalnego intelektu i wrażliwości, zupełnie nie wyklucza istnienia komercyjnych aspektów malarstwa. W tym przypadku wydaje się, że wręcz je wspiera. Takie „Konwersacje”, czy – w jeszcze większym stopniu – prace z cyklu „Wszystko dookoła” mogłyby wykreować odpowiednią atmosferę w różnego rodzaju przestrzeniach zarówno prywatnych, jak i biurowych. Szczególnie warstwa kolorystyczna drugiego z wymienionych – najświeższego chronologicznie cyklu – przynosi natychmiastową satysfakcję za sprawą trafnych i jednocześnie nieoczywistych zestawień barwnych. Niedopowiedziane kształty, proste elementy składowe – anonimowe sylwetki ludzkie w bliżej nieokreślonej przestrzeni, zasugerowanej abstrakcyjnymi środkami, budują aluzyjny wydźwięk tych płócien. Jak w poprzednich cyklach mimetyzm ustępuje syntetycznym, niemal szkicowym formom – tak szkicowym, że zaczynają tracić swoją materialność. Zyskują taneczną wręcz zwiewność i z gracją wypełniają płótna (np. „Codzienna lekkość bytu”, „Na elipsie intymności”).

 

O tym, że Jacek Świgulski nie zamierza w swej twórczości „okopać się” na z góry upatrzonych pozycjach, świadczy wykluwający się powoli w latach 2010-2016 cykl „Plaża”, w którym bezceremonialnemu podejściu do ludzkiej organiczności towarzyszy, odświeżające dla stylu artysty, wydobycie przedstawienia z płaskiej powierzchni płótna. Centralnym punktem przedstawienia są bowiem – jak zwykle u Świgulskiego – skrótowo ujęte postacie ludzkie, tym razem jednak dalece zdeformowane i wyłaniające się z blejtramu w postaci odpowiednio uformowanej piany poliuretanowej. Identyfikację i ulokowanie w przestrzeni tych napęczniałych, pokrytych bąblami kadłubków umożliwiają wtopione w pianę obiekty znalezione – atrybuty plażowicza – w postaci gogli lub okularów przeciwsłonecznych. Efektem jest wielowątkowa refleksja dotycząca aspektów estetycznych i ontologicznych naszej fizyczności. W tych rozpływających się korpusach nie chodzi jedynie o krytykę zwyczajowych przaśności „plażingu”, ale również o rozdźwięk między reklamową ikonografią opalonego, wakacyjnego ciała a faktycznym doświadczeniem różnorodnej cielesności urlopowiczów. Podskórnie wyczuwalna jest też dawka ekologicznej przestrogi w dobie coraz bardziej ryzykownych zdrowotnie kąpieli słonecznych. Pozostaje mieć nadzieję, że „Plaża” nie jest jedynie odskocznią w toku rozwoju stylistycznego artysty i będzie mieć swoją kontynuację lub choć częściowe przełożenie na dalszą twórczość.

 

Właściwie w każdym ze swoich cyklów malarskich Jacek Świgulski patrzy na człowieka okiem wyrozumiałym, a nawet dobrotliwym. Nie naśmiewa się przesadnie, choć bez wątpienia zmusza do samokrytycznego dystansu, nie moralizuje, choć prowokuje namysł – zupełnie jakby obrazy stanowiły afirmację życia ze wszystkimi jego zawiłościami, naprzemiennością nastrojów, jasnymi i ciemnymi stronami. Z prac artysty wyziera filozofia mówiąca, że człowiek może się wielokrotnie mylić, zanim w końcu będzie miał rację, ma prawo długo błądzić, dopóki nie odnajdzie właściwej ścieżki – przy czym cała przebyta droga ma swoją wartość. Kiedy Jacek Świgulski wychodzi poza ramy bezstronnego komentarza i pozwala sobie na krytycyzm, jak np. w „Głowach” czy „Plaży”, czyni to mimo wszystko w sposób konstruktywny i życzliwy, co stanowi dziś rzadkość (bo panuje powszechne przekonanie o nieskuteczności takich działań); z tego też powodu jest jednak czymś cennym –  nadaje temu malarstwu wyjątkową, ciepłą aurę.

 

Paweł Jagiełło



PLAKAT
Udostępnij