Jacek Świgulski
malarstwo / rysunek

ENG

Płocka Galeria Sztuki, Płock, Horyzont zdarzeń istotnych – wystawa malarstwa

NAGIE DOŚWIADCZENIE

 

Mam wrażenie, że malarstwo Jacka Świgulskiego krąży wokół rzeczy prostej, a jednocześnie trudnej do uchwycenia. Chodzi o ludzką potrzebę nadawania znaczeń własnym doświadczeniom. Brzmi niewinnie. Niestety, znaczenia mają przykrą tendencję do zużywania się. To poniekąd cena jaką płacimy za efektywność. Uczymy się nie zauważać tego, co już znamy, np. żeby rano móc dojechać do pracy: zachwycanie się światłem padającym na oszronioną trawę, mogłoby działać demotywująco. Jeśli wychodzimy z rutyny, to najczęściej ku jakimś z góry zaplanowanym atrakcjom. Niosą nas więc mentalne koleiny: codzienność, jaka jest, każdy widzi, zachwyca to, co ma zachwycać. Coraz mniej chyba umiemy puszczać myśli luzem. Coraz mniej nas stać na luksus zapatrzenia się. A tylko odrobina wolności, tylko zjeżdżanie od czasu do czasu z myślowo-percepcyjnej autostrady na dużo wolniejsze i mniej wygodne wertepy, pozwala znaczenia odnawiać i zadawać podstawowe egzystencjalne pytania. I tego, jak sądzę, szuka swoim malarstwem Świgulski.

 

Jego obrazy układają się w kilka odrębnych cykli, można jednak znaleźć w nich pewien uniwersalny temat: ja w świecie. Przy czym to ja rozumieć należy bardzo ogólnie, chodzi tu nie tyle o artystyczne świadectwo bardzo indywidualnych przeżyć, ile o malarskie odnotowanie kondycji współczesnego każdego. To, co konkretne, służy tu poszukiwaniom ładu, czy refleksjom o międzyludzkich relacjach. Powracanie na kolejnych płótnach do podobnego zagadnienia, daje wrażenie głębokiego namysłu i spokojnej rozmowy z odbiorcami.

 

Bardzo często podstawę kompozycyjną tych prac stanowi pejzaż. Tam, gdzie staje się tematem głównym (cykl „Powroty. Pejzaż wewnętrzny”), najwyraźniej widać, że artysta metafizycznych upewnień szuka w naturze. Intrygujące kadry to punkt wyjścia do konstruowania już na płótnie harmonijnych, dalekich od dosłowności, otwartych przestrzeni. Oznacza to upraszczanie przedstawionych krajobrazów, obieranie ich z informacyjnych szumów, aż po granice abstrakcji. Tak jakby ktoś, kogo nie widać, nieustannie zadawał malowanemu tematowi pytanie: co tu jest naprawdę ważne?

 

Świat oglądany przez zmrużone oczy zmienia się w relację barwnych plam, jak u kolorystów, od których Świgulski czerpie wiele warsztatowych rozwiązań. Granie kontrastem, walorem, fakturą, dobór dopełniających akcentów, eliminowanie jednego z kolorów z palety, staranny układ płaszczyzn, innymi słowy szereg świadomych artystycznych decyzji służy nie odwzorowaniu jakiegokolwiek widoku, a zanurzeniu się w nim. Język sztuki staje się narzędziem badaniu pulsu, podstawowego rytmu krajobrazu. Te pejzaże balansują na granicy między obserwacją tego, co jest i sprawdzania na ile, to co jest, jest opowiadalne.

 

Czy to wyniosłe Himalaje, czy równy rytm bruzd na Jurze Krakowsko-Częstochowskiej liczy się tu jedynie zapis patrzenia tak intensywnego, że niknie w nim sam patrzący. Wędrując po namalowanych przez Świgulskiego przestrzeniach można niemal zsynchronizować swój oddech z oddechem tego, co trwa dłużej i niezależnie od ludzkich zachwytów lub niechęci. To poniekąd próba wyobrażenia sobie świata bez nas, powiedziałabym wręcz próba kontemplacyjnego wyjścia poza kategorię „ja”.

 

Jeśli elementy pejzażu pojawiają się jako swoiste kompozycyjne rusztowanie, figury zakłócają jego spokojną stabilność. Co ciekawe postaci ludzi, zwierząt, czy sennych wyobrażeń zostają ontologicznie zrównane. Niedosłowność tych figur, sprowadzonych do barwnych plam,  wyciętych z tła uproszczonym konturem, ich fantasmagoryczność sprawia, że traci znaczenie pytanie o to kto lub co to jest. Chodzi o obecność. Tylko w przypadku kotów (cykl pod tym tytułem) obecność czysto fizyczna – intrygująca tajemnica nieomal niemożliwych ruchów i dziwnych skrętów – staje się głównym tematem malarskim. Inne figury, włączając w to psa występującego w cyklu „Wszystko dookoła” (kilka kolejnych obrazów zatytułowanych „Epizod rodzinny” i „Złota chwila”), opowiadają o relacjach. We wczesnych „Autoportretach z cieniem” chodzi o niełatwą relacje człowieka z samym sobą, mocowanie się z ciemnym, z przytłaczającym. „Konwersacje” to z kolei malarski zapis nieudanych prób dialogu. Niemożliwość porozumienia się między dwojgiem osób podkreśla proste rozwiązanie: każda praca składa się z dwóch mniejszych płócien. Na nich pojawiają się wyraziście, kontrastowo namalowane pojedyncze figury. Tworzą całość, jak i zdają się od siebie odpychać. Łączy je tło, kolorystyka, na niektórych obrazach niemal zlewają się w jedną dwugłową plamę, a jednak przez to wydają się zarazem skazane na siebie i sobie gwałtownie niechętne. Te rozmowy sprowadzają się do nieporozumień.

 

Tym jednak, co ostatnio artystę zdaje się szczególnie frapować, jest bliskość. Zgodnie z tytułem cyklu o niej opowiadającego, składają na nią wszystkie zdarzenia, dziejące się dookoła twórczych wysiłków. Zwykłe ludzkie sprawy: wspólne poranki, gdy pies się domaga spaceru; kłótnie, chwile intymności i momenty obiecujące niemal metafizyczną pełnię. Te ostatnie stanowią niejako drugą stronę pejzażowej ciszy. Tu człowiek przekracza granice swojego ja, nie by zniknąć w pustej przestrzeni, a by móc połączyć się z drugim człowiekiem (kilka obrazów zatytułowanych „Na elipsie intymności”, „Epizody rodzinne”, „Złote chwile”). Ta twórczości wydaje mi się więc rozpięta między dwoma biegunami ważnych doświadczeń. Pierwszy to epifanijne zatapianie się w obserwowanej przyrodzie, drugi to chwile wejścia w świat innego człowieka. Choć właściwie należałoby napisać w świat innych stworzeń, ze względu na psa, tak ważną rolę odgrywającego w obrazach rodzinnego spełnienia.

 

Jeśli zwrócić uwagę na chronologię tych prac, ascetyczne krajobrazy i pogłębiona bliskość okazują się zwieńczeniem wieloletnich poszukiwań. Ta twórczość wydaje się fascynującą podróżą, podczas której artysta wypróbowuje różne rejestry własnych przeżyć i stopniowo udrażnia swobodny przepływ między ruchliwą chwilą i nieruchomym płótnem. Konsekwentnie rozbija rozmaite gotowe racjonalizacje. Odrzuca to, co o malowanej sytuacji z góry wiadomo, i dąży do zanurzenia się w nagim doświadczeniu, w byciu, takim, jakie w danym momencie mu się przydarza. Gdy taki stan uda się osiągnąć, akt twórczy staje się tożsamy z aktem odzyskiwania sensu. Pozwala mocniej siebie poczuć, uczciwiej wokół się rozejrzeć. Odsłania ślady ładu w świecie i w relacjach z innymi. Odsłania je, czy też odnajduje, ale ich nie tworzy, bo przecież w tych obrazach nieustannie punktem wyjścia pozostaje zauważone, wypatrzone. To co jest.

 

Podróż Jacka Świgulskiego prowadzi więc do świadomego artystycznego wyboru: do wyciszenia indywidualnych emocji i niemal miłosnego zaufania porządkowi, którego jesteśmy częścią, choć nie umiemy go w pełni wytłumaczyć ani odtworzyć. W naszych rozkrzyczanych, narcystycznych czasach to nie tak znów oczywisty kierunek twórczych wysiłków.

 

Agnieszka Skolasińska



PLAKAT

WERNISAŻ

EKSPOZYCJA

PRACE

Udostępnij