Jacek Świgulski
malarstwo / rysunek

ENG

Muzeum Stanisława Noakowskiego, Nieszawa, Powroty - pejzaż wewnętrzny - wystawa malarstwa

POWROTY – PEJZAŻ WEWNĘTRZNY

 

To znamienne, że język, stale ewoluujący i onieśmielający swoim bogactwem, jest stosunkowo nieprecyzyjnym narzędziem do wyrażania stanów emocjonalnych. Ukierunkowany na narracyjność, związki przyczynowo-skutkowe i darwinistyczną praktyczność, zmusza do ucieczek w nieskończony świat metafor i porównań każdego, kto zdecyduje się zwerbalizować – z uwzględnieniem najdrobniejszych szczegółów – koloryt osobistego uniesienia. Sprawę komplikuje fakt, że słowniki pełne są pułapek w postaci pojęć elementarnych, których domyślne znaczenie wywołuje u adresatów skojarzenia ze skrajnie odmiennymi doświadczeniami.

 

W świetle powyższych rozważań umieszczenie hasła powroty w tytule wystawy prac Jacka Świgulskiego wydaje się zabiegiem w pełni świadomym, zwiastującym zaproszenie odbiorcy do odbycia refleksyjnej podróży po obrzeżach własnej pamięci. Przyjęło ono nieoczywistą, ale zaskakująco skuteczną formę, bowiem bodźcem do przeprowadzenia autoanalizy ma być w tym przypadku malarstwo krajobrazowe – gatunek kojarzony z naskórkową impresją, ręką Świgulskiego przedefiniowany i potraktowany jak nośnik uniwersalnych symboli.

 

O plenerowej twórczości Świgulskiego nie sposób mówić inaczej, jak o pejzażach osobnych. Powstałe w przestrzeniach nietkniętych zębem cywilizacji z rzadka konfrontują odbiorcę z reprezentacją przyrody per se, na trop malarskich inspiracji naprowadzającego wyłącznie figuratywnymi detalami i nadanymi im tytułami. Doświadczenie kontaktu z naturą stanowi dla autora punkt wyjścia, jest tworzywem, które – odarte z egocentrycznych konotacji przez człowieka-stwórcę – służy odważnym poszukiwaniom na pograniczu kompozycji i teorii koloru. Na płótnach Świgulskiego sielankowe krajobrazy zamieniają się w kipiące niepokojem areny walk o dominację figur i barw, a mocne pociągnięcia pędzlem i wyraziste faktury sugerują, że autor dostrzega w naturze przede wszystkim żywioł: dziki, nieokiełznany i niebezpieczny. Dominująca na większości prac ziemia wypiera niebo, anektuje je, nakazując jej mieszkańcom zarzucenie marzeń o sacrum. Ma jednak ona wyjątkowo zmęczone oblicze, zniszczone odbywającym się na jej łonie nieskończonym cyklem narodzin i śmierci, o którym przypominają wypełnione niezaschniętą wciąż krwią spękania na jej powierzchni. Gdzieś w oddali zamajaczy czasem nieświadomy nieuchronnej zguby dziki ptak, zagubiony, abstrakcyjny byt powołany do istnienia tylko po to, by swoją niewinnością hiperbolizować obojętność świata.

 

Świgulski nie stawia kropki po postawieniu wstępnej diagnozy otaczającej nas rzeczywistości. Przeciwnie, zredukowany do niezbędnych elementów model środowiska rozszerza o autorski komentarz, kreśląc wyraźny, ludzki znak na dziewiczym i nieprzyjaznym terenie. Analitycznym spojrzeniem przeczesuje zastaną przestrzeń, zatrzymując wzrok na każdym obiekcie, każdym konturze, każdym zbiegu linii zdolnym do wywołania w nim podszytego melancholią drżenia. To wyraz oddawanego naturze hołdu oraz gotowości do pojednania z nią, uwieczniony w możliwie najbardziej ludzki – bo dyktowany percepcją emocjonalną – sposób; to także wyraz osobistej tęsknoty za migawkami z przeszłości (niejako tłumaczącej zdehumanizowaną atmosferę na obrazach, sprowadzającą ludzkość do „ja” obserwatora) i próba dostrzeżenia ich odbić w teraźniejszości. Tożsamy proces odbywa się w świadomości adresata prac Świgulskiego. Uniwersalność prezentowanych obrazów wynikająca wprost z zakotwiczenia ich treści pomiędzy prawdą a konfabulacją prowokuje odbiorcę do odnajdywania w nich drobin jego własnej tożsamości. Pejzaż w wykonaniu Świgulskiego jest w istocie psychologicznym szkicem, zapisem efemerycznych zachłyśnięć zbudowanym z fragmentów doświadczeń naszych przodków, naszych potomków i nas samych: zarysu leśnej dróżki ewokującej wspomnienie dziecięcych wypraw na wieś, spalonej słońcem polany kojarzonej z pierwszą miłością, zacienionego zagajnika symbolizującego palącą potrzebę wyciszenia i skupienia na tym, co wewnętrzne.

 

Czy wspomniane we wstępie problemy językowe mogą być argumentem tłumaczącym podjęcie przez człowieka wrażliwego decyzji o sięgnięciu po farby i pędzel? O to należałoby zapytać samych artystów, jednak nie ulega wątpliwości, że przenikliwość i głód obserwacji pobudziły Świgulskiego do snucia opowieści o tym wymiarze sfery duchowej, którego nie wypada zniekształcać mową artykułowaną.

 

Krzysztof Badowiec



PLAKAT

WERNISAŻ

EKSPOZYCJA

PRACE

Galeria Sztuki Współczesnej, CEKUŚ, Nakło Śląskie, Pejzaż wewnętrzny – wystawa malarstwa

PEJZAŻ WEWNĘTRZNY

 

Z hierarchią tematów malarskich czas obszedł się okrutnie. Ustalony w XVII w. przez francuską Akademię Królewską porządek uznawał motywy historyczne i religijne za najważniejsze (bo związane z miarą wszystkiego – człowiekiem i jego najbardziej doniosłymi osiągnięciami). Kolejne były: portret i sceny rodzajowe (również z powodu odniesień do postaci ludzkiej). Najniższe szczeble tej drabiny przypadły pejzażowi i martwej naturze, gdyż nie były one w stanie oddać heroizmu człowieka i propagować wyższych wartości. Przewijamy historię do przodu o ponad 300 lat i okazuje się, że tematyka historyczna i religijna jest praktycznie martwa, podczas gdy pejzaż i martwa natura wciąż żyją i mają się dobrze. Można wskazać wiele przyczyn takiego stanu rzeczy. Wydaje się jednak, że w epoce sztuki wyemancypowanej, w której ceni się indywidualizm, a forma jest samoistnym uzasadnieniem istnienia dzieła, to właśnie pejzaż wyzwolony z brzemienia anegdoty – nie potrzebujący pretekstu w postaci fabuły i dydaktyki – okazuje się wciąż przepastnym poligonem doświadczalnym dla różnych koncepcji artystycznych.

 

Z poligonu tego korzysta Jacek Świgulski w swym najnowszym cyklu „Powroty”, testując zagadnienia malarskie ujawniające się w konfrontacji z bogatym krajobrazem Jury Krakowsko-Częstochowskiej i Bieszczad. W malarstwie tym na pierwszy plan wysuwa się przestrzeń. Nie powstaje ona jednak w sposób konwencjonalny. To przestrzeń, która za nic ma perspektywę albertiańską – nie pozwala liniom zbiegać się na horyzoncie, nie zagęszcza powietrza w oddali. Artysta nie próbuje więc przechytrzyć widza w sposób oczywisty, rzutując głębię na płaski ekran blejtramu. Zachowuje szacunek wobec fizycznych właściwości podłoża malarskiego, tak trafnie określonych niegdyś przez Maurice’a Denisa. Otrzymujemy kompozycje, które opierają się na układzie streficznym – wzajemnej relacji kolejnych planów i zawartych w ich ramach kształtów. Artysta oddaje sprawiedliwość naturze jako źródłu inspiracji, odnajdując w niej ukryte proporcje linii i płaszczyzn oraz niedostrzeżone zestawienia barw. Bierze sobie za cel przedstawienie na płótnie surowego, intuicyjnego obrazu przyrody, dlatego rozpościerający się przed jego oczami krajobraz sprowadza do bazowych elementów formalnych. W swej istocie świat jest geometryczny, a przynajmniej może tak być postrzegany. Oglądając te obrazy czekamy, aż pole uprawne stanie się szachownicą, a pasmo górskie – kawalkadą trójkątów. Świgulski, choć wyraźnie ciąży ku abstrakcji, nie idzie tak daleko, bo nie zadowalają go jednoznaczne rozwiązania. Jego paliwem nie jest bezwzględny radykalizm. Raczej radość eksperymentowania przy zachowaniu świadomości walorów i ograniczeń materii malarskiej.

 

Czy malując naturę uwzględniać to, co widzimy, czy to, co wiemy? Wiadomo, że widzenie jest procesem złożonym, opartym w takim samym stopniu na instrumencie optycznym, jakim jest oko, co na wiedzy, która warunkuje postrzeganie. Uprzywilejowanie jednego narzędzia oznacza stłumienie drugiego. Jacek Świgulski na linii między tymi biegunami sytuuje się bliżej oka. Jako artysta intuicyjny, obiera wrażeniowość za swego przewodnika. Nie godzi się na to, by nadmiar informacji o otaczającym świecie zmącił klarowność jego wizji. Odrzuca składniki oczywiste i zarazem niepotrzebnie komplikujące kompozycję – syntetyzuje. Pomija budynki, zwierzęta, ludzi. Skupia się na rytmie, jaki wyłania się z obserwowanego fragmentu rzeczywistości – bada jego strukturę. Podkreśla niektóre kształty – zarysowuje wzgórza i doliny, wydobywa odcinające się swą bielą ostańce, pozwala wić się rzekom i szlakom – mają one jednak za zadanie ukazać pewne ogólne zjawiska – wzory tkwiące w naturze. Na gruncie malarskim zaś bytują, w służbie podziału, płaszczyzny.

 

Uproszczone płótna zostawiają miejsce na oddech, oddziałują na wyobraźnię barwą. Kolor mówi o temperaturze powietrza, sugeruje porę dnia i roku. Czasami całą opowieść pointuje zwięzłe pociągnięcie pędzla – czerwony odblask zachodzącego słońca w rzece lub jaśniejsza linia horyzontu między ciemnym granatem nieba i ziemi. Niekiedy otrzymujemy zaledwie sugestię jakiegoś faktu przyrodniczego. Resztę musimy dopowiedzieć sami. Odnalezienie się w tym malarstwie wymaga pewnej dozy samodzielnego (i abstrakcyjnego) myślenia. Jacek Świgulski nie serwuje nam pocztówkowych truizmów na temat najpiękniejszych zakątków Polski. Odwołuje się do naszego doświadczenia, zdolności rozpoznawania zjawisk, a przede wszystkim do wyobraźni, która – jak w muzyce – dookreśli obserwowane zdarzenia lub odczyta je na nowo.

 

W obrazach Jacka Świgulskiego nie o same widoki chodzi, lecz o sposób postrzegania natury. Artysta malując uzewnętrznia odczucia – zarówno te, które wywołuje kontakt z przyrodą, jak i te towarzyszące  mu podczas procesu twórczego. Tym samym uczy nas przeżywać krajobraz i przestrzeń w nowy sposób. Wiele mówi się o tym, jak bardzo natura inspiruje sztukę, zapominamy jednak, że ten mechanizm działa w obie strony. Sztuka inspiruje naturę. Tworzy przecież język wizualny wpływający na naszą percepcję. Z obrazów i zdjęć uczymy się dostrzegać estetyczne aspekty otaczającego nas świata. Oscar Wilde przypisywał Jamesowi Whistlerowi „wynalezienie” mgły. Towarzyszyła ludziom przez wieki, ale faktycznie zobaczyli ją dopiero dzięki sztuce. To oczywiście przykład malarstwa wagi ciężkiej. Jednak podobnych odkryć (nieważne w jakiej skali) można dokonywać wiele, na własną rękę, w kontakcie z tą, czy inną twórczością – mam tu na myśli zarówno artystów, jak i odbiorców. Dlatego malarstwo krajobrazowe – dzięki otwartości na wrażeniowość i subiektywizm – zawsze będzie miało nam coś jeszcze do przekazania. Nie jest przecież jedynie opowieścią o naturze, ale o jej doświadczaniu. Tę właśnie zaletę Jacek Świgulski wykorzystuje w swoim najnowszym cyklu. Przenosząc na płótno obraz otaczającego go świata, maluje jednocześnie pejzaż wewnętrzny.

 

Paweł Jagiełło



PLAKAT

WERNISAŻ

EKSPOZYCJA

PRACE

Udostępnij