Jacek Świgulski
malarstwo / rysunek

ENG

Galeria Sztuki Stara Łaźnia, SOK, Suwałki, Wszystko dookoła - wystawa malarstwa i rysunku

W CZUŁYCH OBJĘCIACH ZDZIWIENIA

 

Skierowanie samopoznania – aktu definiującego współcześnie istotę człowieczeństwa, zastępującego religię i dręczącego koszmarem nienasycenia – na zewnątrz siebie prowadzi do doświadczania skrajnie odmiennych stanów. Z jednej strony ulegamy obietnicy dostrzeżenia własnej wyjątkowości, z drugiej – ryzykujemy konfrontacją z bolesnym faktem, że projekcja osobistych przeżyć na płaszczyznę społeczną uwypukli nasze wewnętrzne niedoskonałości.

 

Wykazując się pewną dozą samozaparcia można pohamować zapędy analityczne i zrezygnować zdekodowania duchowych instrukcji podsuwanych jednostce przez jej kontekst, unikając tym samym zatopienia we wrażeniowym chaosie. Można spojrzeć na siebie z boku dla czystej przyjemności patrzenia, bez silenia się na stawianie diagnoz, jak na skończone, stare-nowe dzieło stworzenia zacierające swą formą różnice między naddatkiem a niedoborem.

 

Cyklem Wszystko dookoła Jacek Świgulski udowadnia, że z wielką łatwością pozwala porywać się pomysłowi oglądania (a raczej: podglądania) doskonale mu znanych obrazków z możliwie jak najbardziej obiektywnego punktu widzenia, celem wyłapywania w nich zupełnie nowych struktur znaczeniowych i jakości estetycznej. Poddanie prywatnej przestrzeni ocenie publicznej stanowi dopełnienie odkrywczych uciech – inicjując grupową wojerystyczną przygodę autor i bohater w jednym w sposób dosłowny przypatruje się swojemu życiu oczami osób trzecich.

 

W tego rodzaju autoprezentacji nie mogło zabraknąć postawienia lustra tuż przed twarzą, jak najbliżej, jakby w nadziei, że odpowiednio długo pieszczona spojrzeniem tafla szkła odsłoni to, co skrywa skóra. Świgulski przygląda się licu z każdej strony, badawczo, ale nie po lekarsku, raczej jak zahipnotyzowane przez ciekawość dziecko. Dziecko o nad wyraz dojrzałej wrażliwości, które nie daje się przekupić szczegółowi i nie wbija wzroku w źrenicę czy zmarszczkę, lecz, wiedzione impulsem poszukiwacza, niecierpliwie chłonie zakamarki fizys w przekonaniu, że któryś przyniesie zaskoczenie zupełnie innej klasy. Niestety, fascynacja przeradza się w znudzenie, gdy staje się jasne, że jednostka napierana przez pustą przestrzeń sama staje się pustką – blaknie, rozpada się, zanika. By zabawa mogła trwać dalej, potrzeba oddalenia i zmiany perspektywy.

 

Fernando Pessoa, genialny apologeta potencjalności i niezdecydowania, w monumentalnej Księdze niepokoju oznajmia, że otoczenie jest duszą rzeczy. Świgulski robi humanistyczny krok naprzód i w otoczeniu odnajduje źródło ludzkiej natury. Opowieść o niej zawiązuje się w tym (nie)autobiograficznym cyklu dopiero, gdy na scenę wkracza druga postać, a wraz z nią nieskończony kosmos interakcji i zależności. Wkracza niespodziewanie, wynurzając się z głębin płótna jako byt zrośnięty z cudzym ciałem (Szeptane spotkanie i Szare wspomnienie igrzysk), by po chwili opuścić organizm gospodarza (seria Duet liryczny) i przyoblec własną cielesną powłokę. Jednostka poddana izolacji jest zastygłym erzacem samej siebie i ożywa w pełni tylko po zbliżeniu do innej istoty ludzkiej – nawet jeśli obydwie trwają w uścisku tak mocnym, że stanowią jedno, to rodzą wewnętrzne przesunięcia, drgania, nerwowość. Ruch i dyktowana nim relacyjność stanowią dla Świgulskiego najciekawszy i najbardziej wiarygodny wizjer na rzeczywistość. Wnikliwie obserwuje, jak dwoje ludzi tworzy konfiguracje, jak dialoguje rozkładając między sobą ciężar i zaznacza swoją obecność w przestrzeni, by rozpalić malarską wyobraźnię myślą, że za każdym przemieszczeniem stoi jakaś motywacja: pragnienie, nadzieja lub ból.

 

Świgulski drąży wątek i decyduje się na śmielsze eksperymenty formalne, by na ich drodze przeprowadzić próbę jak najdokładniejszego zdefiniowania emocjonalnych uwarunkowań dynamizmu. Cykl staje się jeszcze bardziej osobisty, ale Świgulski z powodzeniem balansuje między intymnym wydźwiękiem malarskich odwzorowań, a ich czytelnością. W zderzeniu z najbardziej prywatną sferą trudno jest jednak zachować reporterską rzeczowość, dlatego szybko daje o sobie znać metafizyczne zacięcie autora. Wyrażone uwiecznionym na płótnie gestem dłoni, mocnym akcentem kolorystycznym, czasem samym tytułem konkretnego dzieła sugeruje, że ludzkie interakcje skrywają coś nieuchwytnego i nienazywalnego, ale szalenie ważnego. Tam, gdzie oko nie gwarantuje percypowania rzeczywistości na satysfakcjonującym poziomie, kiełkuje spirytualizm domagający się przefiltrowania codzienności przez (w tym przypadku: orientalne) sacrum. Klisze życiowej prozy nabierają baśniowego rozmachu, pozwalającego oderwać od nich wierzchnią dosłowność i zastanowić się nad dwoistym obliczem naszych decyzji (Popołudniowa potyczka I i II), utraconymi marzeniami (Przebudzenie, Życie, którego nie było) czy doświadczaniem braku (Wyczekiwanie, Pożegnanie). A każde z doznań nieustannie prowadzi do ruchu – nawet sylwetki uwiecznione w zastygnięciu zdają się kipieć potencjałem motorycznym, który lada moment wyzwoli je z inercji.

 

Stawiając za punkt wyjścia własną mikrokulturę i stopniowo ją dekonstruując, Świgulski stara się nakreślić zespół nadrzędnych wartości dotyczących całej społeczności ludzkiej i popychających każdego z nas ku działaniu. Sceny rodzajowe pozbawione wyróżników czasowych, przestrzennych i tożsamościowych stają się omninarracją, naszą zbiorową historią, przy czym niewskazane jest skupianie się na wyobrażeniach kierunku, jaki obierze – liczy się teraźniejsza możliwość dowolnego jej kształtowania i doświadczanie zaskoczenia. W dekadzie powszechnych manipulacji niejednoznaczność jest bliższa prawdzie, niż może się wydawać.

 

Krzysztof Badowiec



PLAKAT

Udostępnij